piątek, 30 września 2011

3. O piekle kobiet.

Rozmawiałam kiedyś z pewną Oświeconą o tym, dlaczego współczesne młode kobiety nadal ślepo brną w macierzyńskie wzorce swoich matek i teściowych.
Dlaczego – oczytane, błyskotliwe i wykształcone dają się wciskać w żelazny gorset bycia kurą domową (chociaż raczej powinnam chyba rzec nie „gorset” a „rozczłapane pantofle domowe”).
Dlaczego siadają przy dziecku na brzegu piaskownicy na rok, dwa, na pięć i sypią babkę za babką i wprawiają huśtawkę w ruch z myślą, że ich własne życie wisi teraz na kołku. Że żyją cudzy scenariusz.
Dlaczego gotują pożywne obiadki ze łzami, za to z produktów eko i wielodaniowe.
Dlaczego te niezamężne (ale i nie samotne) czerwienieją przy rodzinnym rosole na pytanie o to, kiedy ślub i kiedy wnuk.


Doszłyśmy wtedy, w czasie rozmowy z Oświeconą, do wniosku, że nie ma surowszych sędziów, niż kobiety dla kobiet.


Nic tak nie deprymuje, jak mimochodem rzucona przez własną matkę uwaga, że ona, matka, się nie spodziewała natknąć u córki na obiad podgrzany w kuchence mikrofalowej. Bohaterskie te, które odważą się bronić, że:
- Ależ mamo, pracowałam dzisiaj dziesięć godzin poza domem!


I cóż bardziej motywującego od najbliższej przyjaciółki wypytującej o szczegóły tego, czym karmisz niemowlę. Jeżeli ona karmi/karmiła piersią a ty butelką, skrytykuje cię za pochopną rezygnację z cennych przeciwciał i unikatowej więzi, jaka łączy matkę i wiszącą jej u piersi istotę. Jeżeli jest na odwrót, wyśmieje cię, że dajesz się laktacyjnie terroryzować.


Feministki spierają się, która ma dłuższego i bardziej radykalne poglądy.


Kobiety domowe półgębkiem forsują wśród koleżanek swoją, słuszniejszą teorię gotowania pierogów.
A każda najchętniej słucha własnego głosu. Każda chce być prymuską we własnych oczach.


A ja tak! A ja tak! A ja tak!


Skaza grzecznej dziewczynki ciągnie się za nami, jak ogon, jest jak kula u nogi. Jeżeli już coś robimy, musimy w tym osiągnąć mistrzostwo, chociaż kryteria zwycięstwa często ustalamy same ze sobą.
Codziennie zmyta podłoga w kuchni.
Codziennie świeży obiad.
Wyprasowane wszystkie koszule.
Dzieci na maksymalnej liczbie zajęć dodatkowych.
Wygrałam!
Muszę być pierwsza w każdych zawodach.




… ja niby nie muszę, ale jednak muszę.


A Ty, przyjaciółko?
_________________________________________________________

moja miła prymusko,

Twoje ciśnienie na bycie Super Kobietą jest całkiem moje.
tak, też jestem idealna.
choroba, co prawda, zredukowała mój zakres możliwości, ale nadal staram się najlepsza.
podpierając się nosem rozwieszam w nocy pranie (sama, sama zrobię, nie pomagaj! - musztruję Niemęża).
sama zmywam naczynia, odkurzam z kłębów kociej sierści dywan, przelewam pieniądze, ślę listy, a pojawiające się oferty pomocy ignoruję.

dam radę! jestem dzielna! jestem samodzielna!

to prawdziwe przekleństwo, ja wiem.

może to błąd w systemie, który wynika z tego, że przestałyśmy żyć w wielopokoleniowych rodzinach, gdzie w sposób naturalny wspierałyśmy się nawzajem rozmowami i wymianą doświadczeń?
może piekło kobiet ma głębszy, biologiczny sens?
może to twórczy spór?
może my, kobiety, robimy to sobie, by stymulować się do poszukiwań optymalnych, życiowych rozwiązań?

rzecz jasna moc widziałabym w dialogu, a nie - w apodyktycznych werdyktach co lepsze - poród dołem czy cesarka.

pozdrawiam,
egzechustka

czwartek, 29 września 2011

2. O urodzie.

jestem bardzo ładna.
jestem łysa, mam krzywe, przebarwione i dziurawe zęby.
na twarzy i ciele widnieje milion przebarwień, znamion, pieprzyków, piegów.
jestem przeraźliwie chuda, nie mam biustu, pośladków ani wyrzeźbionych mięśni.
ach, zapomniałabym: mam przecież raka, stąd też korpus - pokreślony pionowymi bliznami po ubiegłorocznych operacjach - groteskowo gnie się dźwigając wodobrzusze, niczym przeklętą ciążę.

jestem bardzo ładna.

ale, czasem, nachodzi mnie wątpliwość.
zaglądam w oczy Niemęża. w duecie z Babcią B. kiwają głowami w zachwycie.
patrzę na Syna. szepcze na ucho: jesteś najładniejszą mamą, a na dokładkę – tylko moją.

pan Redaktor się pyta, czy dla kobiety to straszne tak wyglądać.

straszne jest nie znać swojej wartości.
i nie mieć dobrze dobranego zwierciadełka.

bo ja, panie redaktorze, jestem bardzo ładna.
_________________________________________________________

Odpowiedziałaś panu redaktorowi (nie pamiętam słów, pamiętam ideę), że nie ma sensu się zamartwiać rzeczami, które są, po prostu się dzieją i na które nie mamy wpływu. (Chociaż przecież się zamartwiamy i lato wchodzące w jesień nas wprawia w depresję, z zapałem narzekamy na kurczący się dzień albo na opady atmosferyczne, na niestabilny kurs franka szwajcarskiego albo na kolejny siwy włos w grzywce).
Tymczasem pan redaktor uważa, że nie ma źle zadanych pytań. Reprezentuje pismo dla pięknych kobiet, wielbicielek programów do graficznej obróbki zdjęć. Reprezentuje media w których, kiedy jest krew, mięso i są łzy – jest temat. A Ty, skoro nie wzięłaś ze sobą do redakcji włosów, to chyba po to, żeby dyskutować o Heideggerze.
- Wygląda pani strasznie, jak na kobietę. – stwierdza redaktor i oczekuje, że się ustosunkujesz do takiego dictum.
Po pierwsze dlatego, że – jak rozumiem - w redakcyjnej opinii we włosach się kumuluje tak zwana kobiecość (panie redaktorze, czy kobiecość to rtęć? albo inny metal ciężki?).
Po wtóre natomiast przez to, że w redakcyjnym mikroświecie idealna kobieta, albo raczej – jedyna dopuszczalna kobieta – ma długi blond pukiel, który jej spada kaskadą na plecy. Czesze go sto razy w jedną i sto razy w drugą co wieczór. Wydyma usta do lustra. Wciąga brzuch i przygładza spódnicę.
Na polukrowanych stronach luksusowego pisma kobiety bez znamion i zmarszczek gną się w niefizjologicznych pozycjach. Ich ubrania nigdy się nie mną a włosy zawsze doskonale układają pod grzebieniem stylisty. Co prawda rzadko się śmieją, ale mieć gładką twarz (choćby tylko na stronach gazety) i się mienić ikoną tego albo owego, to przecież musi być szczęście.
Dyskusja o kulcie ciała i bezwzględnym dyktacie photoshopowego piękna jest zużyta.
Mnie dziwi, że z całego doświadczenia choroby pana redaktora zainteresowała tylko Twoja fryzura – nieco alternatywna.
Nie trzeba dysponować intelektem na poziomie akceptowalnym przez Mensę, żeby się domyślić, że w zawodach życie/zdrowie przeciwko lśniącym puklom wygrywa to pierwsze.


A poza wszystkim – jesteś piękna.
Masz świetlistą cerę, nie wierzę Ci, ze to tylko zasługa kosmetyków i idealny kształt głowy, proporcjonalne rysy. Chodzisz wyprostowana i lśnisz. Nie można się za Tobą nie obejrzeć. Jesteś cesarzową, bo siła, samoświadomość i piękno płyną z wewnątrz.


Piękno to jednak niekoniecznie idealny balejaż.




Całuję Cię w łysą czachę,


Twoja
geza

środa, 28 września 2011

1. O władzy.

Porozmawiamy o władzy?


Pisałaś niedawno o cerberce z osiedlowej pływalni, która zagrodziła Ci drogę kijem od szczotki, kiedy przyszłaś odebrać dziecko z zajęć basenowych. Byłaś w swetrze i w czapce.
- W czapce i w swetrze nie wolno na basen! – zarządziła cerberka i użyła miotły, jako blokady.
Co prawda pod czapką nie masz włosów a pod swetrem chowasz wychudzone ciało, ale strażniczka reguł basenowych nie przewidywała debaty.


Moja przyjaciółka przechodzi trudny rozwód. Sąd skierował ją i córki na badania do poradni rodzinnej. Psycholog najpierw zaszeleścił wachlarzem testów na bycie najlepszą z możliwych matek i na ogólną równowagę a później z cynicznym uśmiechem mlasnął jęzorem, że:
- Pani sobie zdaje sprawę, że od mojej opinii zależy, czy dostanie pani ten rozwód? Pani się postara.
Psycholog widział moją przyjaciółkę pierwszy raz, jej męża nie widział wcale, nie miał pojęcia ani o przyczynach ani o tle rozstania. Co mu nie przeszkodziło samorzutnie przyznać sobie prawo – mniej iluzoryczne albo bardziej - do zadecydowania o ich losie. Ponieważ psycholog widzi jaśniej. Albo po prostu dlatego, że tak.


Mogłabym sypać przykładami. Administracyjnych pań zza biurka/z okienka, dla których formularze nigdy nie są wypełnione wystarczająco ładnie.
- Pani tu poprawi! – syczą i stukają pazurem w papier.
Lekarzy, którzy zbywają pacjentów byle jakim odburkiwaniem, ponieważ pacjent ze swej natury jest zbyt ograniczony i mentalnie zaniedbany, żeby zrozumieć dłuższe albo złożone zdanie.
Przedstawicieli różnych urzędów i organizacji, którzy robią to, co robią zawodowo de facto opcjonalnie. I co do zasady mogą obsłużyć petenta (pod warunkiem dobrego nastroju, korzystnego biometu i tak dalej) ale właściwie nie muszą, nie ma bezwzględnego nakazu.
Sklepowych ochroniarzy, którzy krążą za mną między regałami czujni, czy aby czego przypadkiem nie podkradam. Bułki, książki, jedwabnej apaszki, wyglądam widać na taką.


Mierżą mnie suwerenni władcy małych poletek, z których się składają nasze realia. Zwierzchnicy zagonów odtąd/dotąd. Sadystyczni władcy biurka, podpisu, pieczęci i skarbowej opłaty. Włodarze diagnozy i dostępu do kuracji.
Dla nich nigdy priorytetem nigdy nie jest człowiek, jest – zademonstrowanie władzy.
Nie kieruje nimi chęć sprawnego zamknięcia i zakończenia sprawy, ale pragnienie okazania pogardy.


I pewnie można ich tłumaczyć deficytami z dzieciństwa albo zawodową frustracją. Być może odegranie się na petencie rekompensuje im niedoszły awans, niską pensję, gderliwą żonę/męża albo niespełnione aspiracje.
Ale ja nie chcę tłumaczyć tych udzielnych władców.
Mam taki sen, że społeczność składa się z osób zwracających na siebie nawzajem uwagę. To nie dobroczynność, to minimum empatii niezbędne dla zachowania gatunku.
Jest darmo.


I jeżeli Sartre konkludował, że piekło to inni to – tak, tak właśnie. Koszmary fundujemy sobie nawzajem, jakbyśmy żyli w stałym niedoborze dóbr (również tych niematerialnych), jakby tak zwanego szczęścia/spokoju nie mogło starczyć dla wszystkich.
I jakby optymalna satysfakcja płynęła ze zmiażdżenia innego homo sapiens mniej albo bardziej dosłownym obcasem.
Jak karalucha.


Nie uważasz?
_________________________________________________________

droga przyjaciółko,

tak uważam.
uważam jak mogę. jak nie mogę – nie uważam. albo uważam, że nie mogę.
albo coś w tym stylu. nie pamiętam.

w moim przekonaniu problemem władzy jest fakt, że sprawują ją niewłaściwe osoby. jak zauważył niejaki Maurice Druon: tylko ci są godni sprawować władzę, którzy mają dość siły ducha, by z niej zrezygnować.
ale – na pradawnych bogów! – czyż nie jest tak, że do demonstrowania władzy prą najmocniej ci, którzy się do tego nie nadają?
w sprawowaniu władzy jednostkowe interesy biorą górę: skażę szybko jeszcze dwóch typów, będę miał dobrą statystykę, dzięki której awansuję – myśli sędzia.
- napiszę opinię, że ma pan bzika, dostanie pan odszkodowanie – podszeptuje uradowany biegły psychiatra.
wcisnę ludziom jeszcze trzy opakowania syropu, dostanę premię od farmakoncernu – marzy pani magister.
- zły rysunek! rysuj tak jak inne dzieci! wszystkie dzieci rysowały tak samo, tylko ty inaczej! – wydziera się pani od plastyki.
pozwolę sobie niebezpiecznie uogólnić: jesteśmy ofiarami rządów mentalnie ograniczonych.
ofiarami, bo jak powiedział Oscar Wilde: każda władza degraduje człowieka.
ale właśnie: kto inny nadawałby się lepiej do sprawowania władzy, jeśli nie ograniczony wytycznymi funkcjonariusz, którym rządzą partykularne potrzeby.

pozdrawiam Cię serdecznie,
twoja egzechustka.