Jestem Matką Polką.
Co rano własnoręcznie wiążę szalik na dziecięcej szyi, nikt nie zrobi tego tak szczelnie, nie owinie dzianiny wokół grdyki tak dokładnie, jak ja. Nikt.
Sama szykuję kanapki na drugie śniadanie, bo tylko moje są naprawdę pożywne, nie obeschną, nie wypadną przypadkowo z pudełka, tylko moje na pewno będą smakowały finalnym użytkownikom.
Wygładzam, wygładzam dziecięcą bluzkę na ciele, marynarkę, spodnie, t-shirt, tylko przeze mnie zaplecione warkocze trzymają się głowy, jak trzeba.
Mam podręczny zestaw trosk. Począwszy od „oby nie złapali kataru” po „oby mieli szczęśliwe życie”. Czujnie wsłuchuję się w wieczorny, sypialniany rytm dziecięcych oddechów.
Z pewną przesadą można rzec, że nieustannie czuję ciężar i odpowiedzialność wynikającą z założenia rodziny. Niosę – z pewną przesadą, ale doprawdy z niewielką – swoje macierzyństwo, jak brzemię, jak codzienne słodko-kwaśne jarzmo – i wtedy, kiedy tkwię w korku i się spóźnię-żeby-na-czas-odebrać i wtedy, kiedy podejmuję ważkie decyzje z rodzaju „do przedszkola/do szkoły za rok, czy już teraz”.
Macierzyństwo Matki Polki nie jest sielską inscenizacją z reklamy margaryny.
W macierzyństwie Matki Polki jest cały zapis martyrologii i męczeństwa poprzednich pokoleń Matek Polek, ich codziennych zgryzot, czarna biżuteria z łusek nabojów do karabinów, metaforyczny ryngraf z Matką Polką-Męczennicą nolens volens dynda mi u piersi.
Każdy macierzyński wybór Matki Polki ma potężny ciężar gatunkowy, za każdym stoją budzące grozę alternatywy.
Wybór pierś czy butelka nie jest po prostu decyzją, jest wyrokiem skazującym niemowlę na takie albo gorsze życie.
Nie idź do pracy zanim nie dorośnie – grzmi wewnętrzna Matka Polka (a czasem i jakaś zewnętrzna), zostań z dzieckiem, z nikim mu nie będzie tak dobrze jak z tobą.
Jest faktem - nie będzie.
Tul, strzeż, dodawaj otuchy, pocieszaj. Ocieraj smarki i łzy, karm, pierz i przebieraj. Bądź zawsze krok z tyłu za dzieckiem. Chroń, odgaduj zawczasu potrzeby.
Tego się nie da zrobić.
Matka Polka to figura niemożliwa.
Matka Polka jest z definicji rozdarciem, taki wykwit mógł się zrodzić tylko w kraju, nad którym ciążą „wódka z ziemniaków i jesień z wody” (genialny kawałek duetu Mrożek/Lem).
Tutaj wszystko jest martyrologią, wyjście rano na tramwaj do pracy w chłód i w ciemność też, więc tym bardziej jest nią macierzyństwo.
***
Spędzałam weekend z Matką Nie Stąd, z matką z kraju, w którym ludzie na ulicach nie wtapiają wzroku w czubki butów i nie boją się cieszyć się z życia smacznym jedzeniem, dobrym winem. Dwuletnia córka zagranicznej Matki radośnie wbiegała w jesienne, lodowate morze – boso, ubrana zaledwie w lekką bluzkę i krótkie spodenki. Z troską, z rosnącym przerażeniem poprawiałam czapki/szaliki/kurtki hermetycznie spowijające moje dzieci. Pokrzykiwałam:
- Uciekaj, fala idzie!
Katar, kaszel, antybiotyk (i co ja wtedy zrobię z pracą, jak zorganizuję życie!) – mam taką, nic na to nie poradzę, wbudowaną sekwencję.
Matka Nie Stąd na moje pytanie szepnęła, że w ich przedszkolu nie robią problemu z przeziębienia, przyjmują zakatarzone dzieci.
Odstawienie czteromiesięcznego niemowlęcia od piersi opisała jako dość trudne ale konieczne doświadczenie – musiała wrócić do pracy po urlopie macierzyńskim.
W Matce Nie Stąd jest luz i dystans, powściągliwość, którego brakuje Matce Polce.
Jej macierzyństwo nie jest obezwładniającym doświadczeniem.
To macierzyństwo z umiarem a nie fala tsunami, która niszczy i porywa kobietę, anihiluje jej przedmacierzyńskie jestestwo.
Zamieniłabym się albo bym się nie zamieniła.
Swojej Matki Polki z siebie nie wymażę. Jest jak stygmat.
A Ty?
_____________________________________________________
nie ma serum, którym udałoby się wygoić stygmaty.
byłam Matką Polką ze stemplem na czole.
kilka lat cierpiałam, że mogę miłość okazać ciasno zawiązanym szalikiem.
bardzo mnie to bolało.
korpopraca, szybko - szybko, delegacja, prezentacja, kolacja, walizka, szybko - szybko, bona, leki dla dziecka, ubranka, zabawka, deserek w słoiczku, papa, mamusia wróci za dwa dni.
kiedyś przywiozłam z delegacji wielką pakę zagranicznych super klocków.
bona przemówiła:
widziała pani, ile On ma zabawek? on pani potrzebuje, nie kolejnych zabawek.
przepłakałam pół nocy z żalu nad Nim i nad sobą.
praca w domu dała mi możliwość uczestniczenia w życiu Syna.
a potem zmieniła mnie choroba.
wyluzowałam, odpuściłam.
nie posprzątałeś w pokoju? no to co, sprzątniesz za kilka dni.
nie chcesz jeść obiadu? idziemy na pizzę!
masz ochotę pomulić się ze mną w pościeli? super, przynieś krakersy i picie do łóżka.
bo miłość do dziecka to nie szalik szczelnie otulający szyję.
miłość to wolność.
moja wolność.
dziecka wolność.
mówiłam to ja, matka niePolka.
matka, która właśnie wróciła z Synem z wieczornego seansu w kinie.
matka, której Syn zjadł w kinie kolację: big popkorn, który popił kolą.
dobra, to nie do końca prawda.
niestety.
bo jednak nie umiem się cieszyć nieskrępowaną wolnością, odkąd jestem matką.
stygmat piecze.
i sądzę, że zawsze będzie.
macierzyństwo ogranicza wolność.
a wzorzec Matki Polki nieustannie udupia i podcina mi skrzydła.
choć fajnie było w kinie i miło się żarło garściami popkorn, w tle mam wyrzuty sumienia.
że trzeba było po dobranocce podać kanapki. z chlebem razowym. białym twarogiem. rzodkiewką. chudą szynką.
że spać powinien o 21.00, a nie - trochę przed północą - wspominać seans, łazić po cmentarzu i zaśmiewać się z opowieści o zmarłym, niepoznanym Dziadku.