środa, 23 listopada 2011

12. O bajaniu.

Widziałam je w hotelu przy śniadaniu, grupę dziesięciu albo dwunastu kobiet, siedziały przy okrągłym stole nakrytym na biało, miały – myślę – najmłodsza trzydzieści parę, a najstarsza sześćdziesiąt kilka lat. Przyjechały wziąć udział w zawodach w scrabble.
Gwar hotelowej jadalni tłumił treść ich rozmów, a ja i tak zastygłam z filiżanką w połowie drogi między ustami a spodkiem.

Były fascynujące, o żywych twarzach, o wyrazistych rysach wypisanych losami. Rozmawiały ze sobą z uwagą, z serdeczną tkliwością i z szacunkiem dla tego, co mówiły pozostałe. Pomyślałam o ich historiach, każdej z osobna, począwszy od kokard na warkoczach w pierwszej klasie, przez pierwszą miłość, pierwsze dziecko, pierwsze farbowanie siwych pasm.

Jest siła w kobiecym bajaniu.

- Tak! Tak! Tak! Ja tak samo!
- Mnie też tak!
- Ze mną było kubek w kubek …
Metafizyczne darcie pierza, siła wspólnych doświadczeń. Lubię kobiece bajanie.
Co prawda od fristajlowego pla-pla jest niedaleko do piekła:
- Uważasz, że ci powiedziały prawdę?
- Na pewno ją bije albo zdradza.
- Sama jesteś sobie winna!
- Nie przesadzaj!
Więc trzeba być czujną i z uwagą dobierać towarzyszki w bajaniu.

Żałowałam, że nie mogę się przyłączyć do porannych opowieści graczek w scrabble.
Dopiłam kawę.


rys. Joanna Ławniczak


____________________________________

metafizyczną moc, która tkwi w rozmawianiu odkryłam dopiero kilka lat temu.
wcześniej rozmowa służyła mi tylko do wymiany informacji o zdarzeniach, uczuciach.


niedawno przyjaciel powiedział: dzięki naszym rozmowom dowiedziałem się, że inni też tak mają.
rozmawialiśmy, co prawda, o miłości, ale co to za różnica, o czym.
wydaje mi się, że naturalne jest pragnienie zderzenia swojego życia z życiem innych.
to zestawienie jest inspirujące, twórcze - napędza do przemyśleń, zmian.
albo wręcz przeciwnie - uspokaja, daje poczucie bezpieczeństwa.

przypomniało mi się w trakcie tamtej rozmowy, że gdy zachorowałam, usilnie szukałam kontaktu z innymi chorymi.
chciałam usłyszeć, że świetnie sobie radzą, że się nie poddają.
moją inspiracją była Kasia "Herzogin", której zawdzięczam głęboką wiarę w sens zmagań.



jestem językoznawcą.
nie tylko znam wagę słów, ale również rozumiem ich siłę, umiem rozebrać słowa na drobne części, wskazać funkcje, wiązania, znaczenia.
umiem też usłyszeć między słowami myśli, uczucia, odczucia, pochodzenie, wykształcenie, zainteresowania.
i cóż z tego: długi czas nie wierzyłam w moc słów.
w możliwość zaczarowania słowami świata. życia. siebie.
z czasem dowiedziałam się też, że istnieją ludzie znający takie słowa, dzięki którym można wzrastać, rozwijać się, pięknieć.











napisałabym coś więcej, ale nie mam czasu.
idę rozmawiać!

niedziela, 6 listopada 2011

11. O starych fotografiach.

Pamiętasz, kiedy zrozumiałaś, że Ci się zmienia ciało?

***

Myślę, że miałam wtedy jedenaście albo dwanaście lat. Wyciągnęłam bluzkę z szafy, wsunęłam ręce w rękawy, hop i – bluzka mnie nieprzyjemnie opięła w ramionach i pod pachami. Później spódnica – o palec za wąska w pasie, a przed chwilą jeszcze przecież całkiem. Spodnie z nogawkami przed kostki. Rajstopy kończące się nad kolanami. Z okresu dojrzewania pamiętam pęczniejącą świadomość siebie-goliatki w kraju lilipucich strojów i nieprzyjemny skurcz przy każdym porannym ubieraniu – będzie czy nie będzie pasowało. Wrażenie, że obrzmiewam, że puchnę potęgowało poczucie, że się rozrastam poza kontrolą, ale - szczęśliwe dziecko z czasów sprzed zaburzeń odżywiania – nie łączyłam tego z posiłkami.

***

Niemowlęta rosną przez sen – mawiają stare babki, noworodki się beztrosko rozszerzają z rozmiaru 56 w 62 i dalej, dalej, zacznie chodzić, to wybiega krągły brzuszek, podbródek i obwarzanki ud. Dziecko rośnie, smukleje i nie przykładając do tego wagi dorasta rodzicom do pasa, pod pachy, kiedy ty tak wyrosłeś! zachwycają się babki. A później delikwent czeka na pierwszy zarost, żeby mieć wreszcie paręnaście lat, a delikwentka - aż jej urosną piersi i kiedy wreszcie trądzik się zatrze. Z każdym rokiem jest lepiej (może będę wreszcie ładna w przyszłe lato?, schudnę, zapuszczę włosy, poćwiczę talię). Przychodzi lato i ona ma płaski brzuch, napiętą skórę, a zamiast ptasiej anoreksji – pełne kształty. On ma z metr osiemdziesiąt i panuje nad wszystkimi mięśniami, w wyskoku do kosza albo z trampoliny kontur tkanek bez zagnieceń zarysowuje się regularnie.
Myśli – poćwiczę jeszcze i za rok dopiero im pokażę ...

A później pstryk.

Nawet nie musisz patrzeć, i tak wiesz – z dotyku, z przeczucia, samo ciało ci to zgłasza, że odtąd z każdym dniem już nie będzie lepiej, mocniej, ładniej, przeciwnie – już nigdy nie będzie tak, jak jest dzisiaj, jak było wczoraj.
Stajesz przed lustrem i szacujesz spustoszenia, jakie ci wyrządził czas. A to dopiero preludium.

Na zdjęciach sprzed roku jeszcze nie widać tej zmarszczki między brwiami. Na zdjęciach sprzed pięciu lat twarz z lustra jest co prawda podobna, ale jaśniejsza, bardziej świetlista, gładsza.

To jak Portret Doriana Graya à rebours, lustro podaje karykaturę, prawdziwe oblicze jest na starych fotografiach. Któregoś dnia idziesz ulicą i mijasz w oknie wystawowym nie swoje odbicie w twoich butach i ubraniu. Unosisz rękę, cudze odbicie powtarza gest. Obraz siebie, który nosisz w sobie oddala się z czasem od realiów.

I abstrahuję tu od idiotycznego kultu gładkich twarzy po paraliżu jadem. Z obrzydzeniem myślę o historii pewnej prezenterki telewizji - bodaj amerykańskiej - której, kiedy przekroczyła pięćdziesiątkę, zaproponowano operację plastyczną na koszt koncernu albo przesunięcie do odpowiedzialnych zadań poza wizją.

Bo ludzie podobno nie lubią oglądać pomarszczonych twarzy. Stawiam łatwą tezę, że to dlatego, że zmarszczki dowodzą przemijania. A kto ma dobrowolną ochotę konfrontować się z przemijaniem. Twarz więdnie, korpus się zapada, ramiona się nachylają nad wyschłymi piersiami. Spódnica z trudem maskuje patykowate nogi. Szponiastych palców nie wygładzi żaden balsam.

Nasz prawdziwy obraz zatrzymały stare fotografie i pamięć.
Zwierciadła kłamią.


rys. Joanna Ławniczak




Od redakcji:
Od dzisiaj egze-geza ilustrowana. Do ekipy niezobowiązująco dołączają grafiki ławniczak.rysuje.
Cieszymy się, witamy.

_____________________________________________________

zimno, ty gezo - bezo fstrętna,
znowu mnie prowokujesz.
co ja Ci mam powiedzieć, no co?
cholera jasna.



‎- jestem taka stara i brzydka... byłam już nawet u chirurga plastycznego...
- i co powiedział?
- że taniej będzie ogon przyszyć.



a ja uważam, że ładnie się starzeję.
lubię siebie. zawsze lubiłam.
lubię moje zmarszczki, piegi, ciapki, plamki i siwe włosy.
jestem z siebie zadowolona.
im jestem starsza, tym lepiej czuję się ze sobą, tym bardziej akceptuję siebie.
zaś jak wskazują statystyki przeżywalności na raka żołądka w moim stadium zaawansowania, jestem na dobrej drodze, żeby uniknąć problemu starzenia się.

problem stanowi narastająca, starcza niemoc.
jestem menopauzie, która bez mojego przyzwolenia wiele zmieniła - zarówno w ciele jak i w umyśle.
nie dawałam jej zgody na odzieranie skóry z estrogenowej jędrności i lipidowego blasku.
nie pozwoliłam jej na niszczenie entuzjazmu, élan vital, libido, czy na odbieranie energii do gór przenoszenia.
ograniczenia wynikające z choroby - ból, zmęczenie również rozmywają kolory życia.

czuję się biologicznie stara, zużyta. oszukana, pomylona.

każdego dnia podżegam siebie do buntu i walczę o przynależenie do osób w wieku średnim: makijażem, szalem, obcasikiem, godnościom osobistom.

z każdym dniem jednak moja klisza blednie, coraz więcej w niej sepii, coraz mniejsze ISO.





zastanawiam się, kiedy moje starania dotyczące trzymania się w ryzach staną się groteskowe.
a może już są?

środa, 2 listopada 2011

10. O Matce Polce.

Jestem Matką Polką.
Co rano własnoręcznie wiążę szalik na dziecięcej szyi, nikt nie zrobi tego tak szczelnie, nie owinie dzianiny wokół grdyki tak dokładnie, jak ja. Nikt.
Sama szykuję kanapki na drugie śniadanie, bo tylko moje są naprawdę pożywne, nie obeschną, nie wypadną przypadkowo z pudełka, tylko moje na pewno będą smakowały finalnym użytkownikom.
Wygładzam, wygładzam dziecięcą bluzkę na ciele, marynarkę, spodnie, t-shirt, tylko przeze mnie zaplecione warkocze trzymają się głowy, jak trzeba.
Mam podręczny zestaw trosk. Począwszy od „oby nie złapali kataru” po „oby mieli szczęśliwe życie”. Czujnie wsłuchuję się w wieczorny, sypialniany rytm dziecięcych oddechów.

Z pewną przesadą można rzec, że nieustannie czuję ciężar i odpowiedzialność wynikającą z założenia rodziny. Niosę – z pewną przesadą, ale doprawdy z niewielką – swoje macierzyństwo, jak brzemię, jak codzienne słodko-kwaśne jarzmo – i wtedy, kiedy tkwię w korku i się spóźnię-żeby-na-czas-odebrać i wtedy, kiedy podejmuję ważkie decyzje z rodzaju „do przedszkola/do szkoły za rok, czy już teraz”.

Macierzyństwo Matki Polki nie jest sielską inscenizacją z reklamy margaryny.
W macierzyństwie Matki Polki jest cały zapis martyrologii i męczeństwa poprzednich pokoleń Matek Polek, ich codziennych zgryzot, czarna biżuteria z łusek nabojów do karabinów, metaforyczny ryngraf z Matką Polką-Męczennicą nolens volens dynda mi u piersi.

Każdy macierzyński wybór Matki Polki ma potężny ciężar gatunkowy, za każdym stoją budzące grozę alternatywy.
Wybór pierś czy butelka nie jest po prostu decyzją, jest wyrokiem skazującym niemowlę na takie albo gorsze życie.
Nie idź do pracy zanim nie dorośnie – grzmi wewnętrzna Matka Polka (a czasem i jakaś zewnętrzna), zostań z dzieckiem, z nikim mu nie będzie tak dobrze jak z tobą.
Jest faktem - nie będzie.
Tul, strzeż, dodawaj otuchy, pocieszaj. Ocieraj smarki i łzy, karm, pierz i przebieraj. Bądź zawsze krok z tyłu za dzieckiem. Chroń, odgaduj zawczasu potrzeby.

Tego się nie da zrobić.
Matka Polka to figura niemożliwa.
Matka Polka jest z definicji rozdarciem, taki wykwit mógł się zrodzić tylko w kraju, nad którym ciążą „wódka z ziemniaków i jesień z wody” (genialny kawałek duetu Mrożek/Lem).
Tutaj wszystko jest martyrologią, wyjście rano na tramwaj do pracy w chłód i w ciemność też, więc tym bardziej jest nią macierzyństwo.

***

Spędzałam weekend z Matką Nie Stąd, z matką z kraju, w którym ludzie na ulicach nie wtapiają wzroku w czubki butów i nie boją się cieszyć się z życia smacznym jedzeniem, dobrym winem. Dwuletnia córka zagranicznej Matki radośnie wbiegała w jesienne, lodowate morze – boso, ubrana zaledwie w lekką bluzkę i krótkie spodenki. Z troską, z rosnącym przerażeniem poprawiałam czapki/szaliki/kurtki hermetycznie spowijające moje dzieci. Pokrzykiwałam:
- Uciekaj, fala idzie!
Katar, kaszel, antybiotyk (i co ja wtedy zrobię z pracą, jak zorganizuję życie!) – mam taką, nic na to nie poradzę, wbudowaną sekwencję.
Matka Nie Stąd na moje pytanie szepnęła, że w ich przedszkolu nie robią problemu z przeziębienia, przyjmują zakatarzone dzieci.
Odstawienie czteromiesięcznego niemowlęcia od piersi opisała jako dość trudne ale konieczne doświadczenie – musiała wrócić do pracy po urlopie macierzyńskim.

W Matce Nie Stąd jest luz i dystans, powściągliwość, którego brakuje Matce Polce.
Jej macierzyństwo nie jest obezwładniającym doświadczeniem.
To macierzyństwo z umiarem a nie fala tsunami, która niszczy i porywa kobietę, anihiluje jej przedmacierzyńskie jestestwo.

Zamieniłabym się albo bym się nie zamieniła.
Swojej Matki Polki z siebie nie wymażę. Jest jak stygmat.


A Ty?

_____________________________________________________


nie ma serum, którym udałoby się wygoić stygmaty.
byłam Matką Polką ze stemplem na czole.
kilka lat cierpiałam, że mogę miłość okazać ciasno zawiązanym szalikiem.
bardzo mnie to bolało.
korpopraca, szybko - szybko, delegacja, prezentacja, kolacja, walizka, szybko - szybko, bona, leki dla dziecka, ubranka, zabawka, deserek w słoiczku, papa, mamusia wróci za dwa dni.

kiedyś przywiozłam z delegacji wielką pakę zagranicznych super klocków.
bona przemówiła: widziała pani, ile On ma zabawek? on pani potrzebuje, nie kolejnych zabawek.
przepłakałam pół nocy z żalu nad Nim i nad sobą.

praca w domu dała mi możliwość uczestniczenia w życiu Syna.
a potem zmieniła mnie choroba.
wyluzowałam, odpuściłam.
nie posprzątałeś w pokoju? no to co, sprzątniesz za kilka dni.
nie chcesz jeść obiadu? idziemy na pizzę!
masz ochotę pomulić się ze mną w pościeli? super, przynieś krakersy i picie do łóżka.


bo miłość do dziecka to nie szalik szczelnie otulający szyję.
miłość to wolność.
moja wolność.
dziecka wolność.

mówiłam to ja, matka niePolka.
matka, która właśnie wróciła z Synem z wieczornego seansu w kinie.
matka, której Syn zjadł w kinie kolację: big popkorn, który popił kolą.


dobra, to nie do końca prawda.
niestety.
bo jednak nie umiem się cieszyć nieskrępowaną wolnością, odkąd jestem matką.
stygmat piecze.
i sądzę, że zawsze będzie.
macierzyństwo ogranicza wolność.
a wzorzec Matki Polki nieustannie udupia i podcina mi skrzydła.
choć fajnie było w kinie i miło się żarło garściami popkorn, w tle mam wyrzuty sumienia.
że trzeba było po dobranocce podać kanapki. z chlebem razowym. białym twarogiem. rzodkiewką. chudą szynką.
że spać powinien o 21.00, a nie - trochę przed północą - wspominać seans, łazić po cmentarzu i zaśmiewać się z opowieści o zmarłym, niepoznanym Dziadku.